In memoriam Pawła Szneli, artysty bytomskiego
W 1968 roku wrażliwość i intuicja artysty i mądry upór księdza pozwoliły na odkrycie w zabytkowym drewnianym kościele niezwykłej starej polichromii (zapewne XVII w?) pokrywającej całe wnętrze, której istnienie negowali specjaliści. Konserwator wojewódzki, odmówił pomocy ze względu na wysokość kosztów. Poniosła je w całości parafia, czyli wieś, wykonując równocześnie większość prac pomocniczych u boku wynajętych zawodowych konserwatorów w latach 1972-1983. Legendarną Śmierć, właściwy powód poszukiwań, odkryto na samym końcu. Ten niezwykły wyczyn małej społeczności nie został dotąd zauważony, ani oceniony. Dziś na plebanii jest już drugi z kolei nowy proboszcz, niemal połowa mieszkańców (zwłaszcza młodzi) wyjechała na Zachód. Ale pozostało dzieło. Pozostało też pytanie o sens działań bezinteresownych w świecie zachwianych wartości.
„Blady jak bierdzko śmierć!” mówiło się jeszcze do niedawna na Śląsku o człowieku pozbawionym rumieńców z powodu uszczerbku na zdrowiu lub zbyt silnych emocji. Czy uwierzycie, że analizując to porzekadło, zapisane w I połowie XIX wieku przez Józefa Lompę, dokonał onegdaj rewelacyjnego odkrycia bytomski plastyk Paweł Sznela wraz z początkującym proboszczem?
Pod sam koniec lat sześćdziesiątych młody, ambitny ksiądz Marian Żagan objął właśnie w Bierdzanach pierwszą w swoim życiu parafię. Parafia była niewielka, niebogata, daleko od świata leżąca i choć północnym swym czubkiem dotyka ludnej szosy prowadzącej z Opola do Częstochowy, faktycznie schowana jest dość skutecznie w lasach. A w samym środku wsi, wśród okazałych, rozłożystych dębów stoi tam zabytkowy drewniany kościółek pod wezwaniem św. Jadwigi i św. Walentego, wówczas bardzo już zaniedbany i zniszczony. Młody proboszcz zabrał się w pierwszym rzędzie do wyremontowania sędziwej świątyńki. Do współpracy zaprosił, dziś już nieżyjącego, bytomskiego plastyka, snycerza, witrażystę Pawła Sznelę.
Był to niezwykle trafny wybór. Zamiast normalnej w takim wypadku praktyki, czyli „odeskowania” wnętrza – tzn. po zdrapaniu farby ze ścian obicia go „gustowną” boazerią (doprawdy piekielną praktyką, stosowaną nagminnie w podobnych wypadkach, prawdopodobnie likwidującą na zawsze ewentualne stare polichromie) – ksiądz i plastyk zaczęli zupełnie nietypowo, bo od studiów. Potem nastąpił drugi etap, materialne już poszukiwania w samym kościele, których efektem było historyczne, sławne długo wspominane w całej wsi, odkrycie, dokonane przez bytomskiego artystę i jego scyzoryk, o sławie lokalnej, powtarzane do kamery jeszcze po latach przez uczestników tamtych wydarzeń, krótko i po chłopsku zwane: „Sęk, czy oko?”.
Przy czym, zwróćmy uwagę, w tych wszystkich czynnościach plastyk działał przeciw własnym interesom, zwłaszcza materialnym.
W Bierdzanach miejscowa tradycja uporczywie wiązała z kościołem legendę o straszliwej Śmierci, której sugestywny wizerunek miał się znajdować gdzieś we wnętrzu świątyni. Z początku nie wiadomo było przy tym, czy to ma być obraz czy rzeźba. Opowieści najstarszych parafian znalazły potwierdzenie w lekturze. W pierwszym tomie Księgi przysłów polskich pod hasłem „Bierdzańska śmierć” znaleźli towarzyszący mu przypis odwołujący się do wspomnianej notatki Lompy z Rozmaitości górnośląskich nigdy zresztą dotąd nie publikowanych. Czternaście lat trwały prace rozpoczęte zdrapaniem scyzorykiem Pawła Szneli warstwy brzydkiej farby za organami i odkryciem tam barwnej plamy wyglądającej jak oko. Ówczesny wojewódzki konserwator zabytków w Opolu (po okresie wstępnego entuzjazmu i gotowości wsparcia), odmówił finansowania, gdy okazało się, że nie chodzi o jakiś detal. Po wykonaniu fachowych odkrywek w różnych miejscach, na wszystkich ścianach, potem i na powale zaczęły się wyłaniać fragmenty dobrze zachowanej, temperowej polichromii późnorenesansowej i barokowej. Ale wtedy, jak to z łagodną ironią powtarza do dziś ks. Żagan „było już za późno”. Rada Parafialna ujęta honorem i z pewnością porwana entuzjazmem młodego proboszcza i elokwencją znanego plastyka, przegłosowała kontynuację, a właściwie podjęcie prac na własny koszt, nie mając chyba pojęcia jaki on będzie. (Nie chodzi tylko koszta finansowe, ale o ogrom i rozległość przestrzenną, a zwłaszcza czasową niezbędnych prac). Tajemnicą księdza i plastyka pozostanie nie tylko w jaki sposób udało im się pozyskać do tego zadania społeczność wiejską, ale co już graniczyło z cudem, doprowadzić do szczęśliwego zakończenia. Czternaście lat (wraz z długim czasem wstępnych zabiegów i przygotowań) trwały prace prowadzone własnym sumptem – co nie znaczy, że po amatorsku. Najpewniej Sznela uświadomił proboszcza o istnieniu takiego niebezpieczeństwa. A ksiądz Żagan okazał się być bardzo uważnym i surowym zleceniodawcą i po początkowych mało udanych doświadczeniach z innymi fachowcami, dopiero w małżeństwie Kazimiery i Kazimierza Wajdów, młodych krakowskich konserwatorach, świeżo po dyplomie, znaleziono właściwych wykonawców trudnego, wręcz karkołomnego zadania. Prace właściwe trwały dokładnie dziesięć lat. W ich wyniku odrestaurowano świątynię i wydobyto na światło dnia zapomniane jedyne w swoim rodzaju wielkiej urody dzieło sprzed wieków.
Do dziś mało kto o tym wie, a Panu Bogu tylko wiadomo, dlaczego zostało zlekceważone przez znawców zagadnienia. Jakoś tak się dzieje, że śląskie drewniane kościółki, choć wraz z małopolskimi zaliczane do najcenniejszych podobno ozdób ojczystego krajobrazu, zauważane bywają dopiero wtedy, gdy znów któregoś zabraknie – czyli nie chowając zagadnienia pod dywan – gdy obiekt spłonie, bo naiwni w sercu parafianie woleliby betonową surową budowlę, jako że bardziej nowoczesna. Jeśli sądzić po dostępnej aktualnie bibliografii, dla nielicznych historyków sztuki specjalizujących się w rodzimej architekturze drewnianej, kościółek w Bierdzanach godzien jest uwagi przede wszystkim jako przykład założenia opartego na planie krzyża (nie zachowało się więcej podobnych). Z publikacji dostępnych z owego czasu niewiele więcej się dowiemy. Na pewno nic o polichromii.
Świątyńka jest bardzo stara. Wzmiankowana w roku 1378, z całą pewnością istniała już przed rokiem 1310 (zachował się zapis na rzecz „utrzymania” kościółka w Bierdzanach). Lecz obecność jakiejkolwiek polichromii w kilka razy zdewastowanym, wielokrotnie przemalowywanym wnętrzu fachowcy już dawno uznali za rzecz wykluczoną, a wszelkie poszukiwania za bezsensowne. Nie negowano drobnych jakichś odkryć: „Jeśliby się dobrze poszukało, można by odkryć jeszcze kilka malowideł zachowanych fragmentarycznie (u.m. AH) pod warstwą przemalowań” pisał w tym samym roku w którym wykonano pierwsze odkrywki w bierdzańskim kościele wybitny znawca problemu, jako przykład dając zresztą Międzyrzecz. Tylko ktoś, kto, jadąc niespiesznie z Katowic do Bierdzan, i zatrzymując się po drodze obejrzy np. polichromię zachowaną – rzeczywiście – fragmentarycznie w kościele drewnianym w Rudzińcu koło Gliwic i zdębieje wchodząc do wnętrza św. Walentego, może właściwie ocenić to stwierdzenie z 1988 roku i nałożyć je na dzisiejszy wygląd bierdzańskiej świątyńki. I trzeba jeszcze wybrać w śnieżną zimę, albo późną wiosną, lub w pełni lata jasny dzień i stanąć, podobnie jak niżej podpisany w pewną słoneczną lipcową niedzielę, samotnie w środku niezwykłej, kosztownej, barwnej szkatuły jaką było wtedy to wnętrze (dosłownie) – malowidła pokrywają wszystkie ściany i cały strop. Obserwator wyrwany nagle z naszego rozwrzeszczanego, schizofrenicznego XX wieku zostaje w jednej chwili zanurzony w kosmos Biblii Pauperum – Biblii dla Ubogich: Księga Genesis i stworzenie świata, pełen wdzięku wizerunek Raju z egzotyczną menażerią, Ewą i Adamem, i wyżej na wysokości chóru najistotniejsze obrazy z Nowego Testamentu. W kaplicach transeptu św. Jadwiga i św. Walenty, w prezbiterium po prawej stronie ołtarza niezwykły obraz Matki Boskiej Szkaplerznej ze zdumiewającym pejzażem i realistycznymi scenami (prawdopodobnie) z wojny 30-letniej. I wreszcie obok dawnego wejścia do nawy legendarna Śmierć (odkryta zresztą na samym prawie dosłownie końcu!).
Z dzisiejszej perspektywy wykonanie tak ogromnej pracy przez małą wtedy, a i dziś niezbyt zamożną parafię, graniczyło z cudem. Niewyobrażalnie żmudne dla laika, latami trwające cierpliwe zdrapywanie kolejnych warstw brudnozielonej farby (dwie kredowe i jedna olejna) zakrywających stare malunki, stojące przez dziesięć lat rusztowania, zdobywanie materiałów i chemikaliów (zważmy na czas w którym rzecz się działa, była to w końcu epoka wiecznego socjalistycznego niedoboru) to wszystko trudno odczytać z nielicznych zachowanych amatorskich zdjęć. Jak już mówiliśmy, główne prace wykonali fachowcy, młode małżeństwo konserwatorów zabytków sztuki z Krakowa – państwo Wajdowie, co roku do końca prac zjeżdżający latem do wsi. Drobniejsze prace wykonywali sami mieszkańcy, przede wszystkim młodzież. Aż do chwili, kiedy nowy już proboszcz ks. Deja wysłał do konserwatora wojewódzkiego w Opolu „Zawiadomienie” o zakończeniu prac. Pismo nosi datę 13. IV. 1983 roku. Ksiądz Żagan był już wtedy na nowej parafii niedaleko Raciborza. Paweł Sznela wrócił do swego Bytomia. Państwo Wajdowie rozpoczęli kolejną pracę gdzieś w nowosądeckim.
Natomiast co do mnie, to pierwszą rzeczą po powrocie z sanatorium było „obcyndolenie” (wybaczcie kolokwializm) Paulka, że nic mi wcześniej nie powiedział o tym cudzie, na co lekko skruszony Paweł Sznela wybrał się ze mną na wyprawę do Bierdzan, by mi osobiście opowiedzieć na miejscu o całym wydarzeniu, a potem pod Racibórz do księdza Żagana.
A dziś? Nad całością tej niezauważonej prawie przez nikogo heroicznej akcji odkrywania swojej maleńkiej Troi przez skromnego malarza, zdecydowanego księdza i mieszkańców tej opolskiej wioski, wciąż krzywdzonych przez kolejne zawieruchy dziejowe, dziś bardziej może niż kiedyś przez to zagubionych, unosi się (nieuchwytny tylko dla zbutwiałej kłody) posmak Ziela Piołun. Mieszkańcy – wtedy uczestniczący w pracach konserwatorskich chyba są dumni. Choć więcej niż połowa z nich przyjeżdża w odwiedziny z Zachodu, dokąd – w stanie wojennym – została wywiana kolejnym podmuchem dziejów.
Ale kościółek trwa. I pozwala każdemu, kto weń wejdzie przeżyć Sacrum, nawet wtedy, gdy nie jest człowiekiem wierzącym (być może wtedy nawet silniej) w jego może najpiękniejszej postaci, naiwnej, czystej i mocnej. Warto wybrać się wiosną albo latem w pogodną niedzielę do cichej wioski niedaleko jeziora Turawskiego. I trzeba się spieszyć, prace wykonane tak ogromnym wysiłkiem, powoli zaczynają blaknąć – niestety to smutny efekt farb wówczas jedynie dostępnych na rynku. I tamto opisane wyżej oszałamiające moje przeżycie należy sobie dziś już tylko wyobrazić. Ale i tak całość w dalszym ciągu zachwyca.
Choć o bierdzańskiej śmierci dowiedziałem się, zupełnie zresztą przypadkowo, w roku 1986, podczas pobytu w sanatorium w Polanicy, z audycji lokalnej stacji radiowej, byłem w Bierdzanach po raz pierwszy dopiero w 1988 roku, już z myślą o dokumentacji projektowanego filmu. Wrażenia opisałem w pierwszej części tego tekstu. Dość uciążliwe i jak zwykle po sarmacku samobójcze akcje (charakterystyczne dla tamtego burzliwego czasu – ale nie tylko – jak to widać dziś, w 2009 roku, w rocznicę wydarzeń solidarnościowych) spowodowały, że do realizacji przystąpiłem dopiero w 1991 roku (w tym samym roku film też został skończony). Po dłuższym namyśle postanowiłem tu przedstawić tekst, spisany z taśmy przy stole montażowym, oddający – chyba – wiernie opinie wszystkich uczestników wydarzeń, a co wydaje się najbardziej cenne – rozmyślania samego Pawła Szneli. Mimo wcześniejszej publikacji w dawno wyczerpanym materiale, wydają się być dziś podwójnie wartościowe, zwłaszcza teraz, tyle już lat po odejściu Pawła Szneli, czyli naszego Paulka.
Antoni Halor
Zapis tekstów ze scenariusza filmu pt.:
MAŁE I NIESPODZIEWANE ODKRYCIE TROI.
– Film został zrealizowany jako pierwszy w proponowanym cyklu: MAGICZNY ŚWIAT GÓRNEGO ŚLĄSKA (jak się niebawem okazało, nie tylko jako pierwszy, ale i jedyny; nie było zbyt korzystnej dla materiałów poświęconych Śląskowi atmosfery)
W drewnianym kościele w Bierdzanach koło Opola odkryto renesansową polichromię. Odkrycia dokonali w 1969 roku artysta plastyk Paweł Sznela z Bytomia i ówczesny proboszcz parafii ks. Marian Żagan. Prace konserwatorskie trwały od 1972 do 1983 roku.
osoby dialogu
PLASTYK: Paweł Sznela (1916 – 1995), artysta malarz, grafik, witrażysta i snycerz z Bytomia
KSIĄDZ: ks. Marian Żagan, 1958 wikary w Mikołowie, 1963 Zabrze, proboszcz 1965 Bierdzany, obecnie w Raciborzu
KOŚCIELNY: Franciszek Śliwa, były kościelny w Bierdzanach
CIEŚLA: Engelbert Przyklenk, cieśla, pomocnik śp Mateji z Bierdzan
KUCHARKA: Krystyna Szubert, kucharka na parafii, ur. w Bierdzanach
DZIEDZICZKA: Janina Laszkiewicz, szlachcianka spod Lwowa, wielbicielka koni
________________________________________________________
Kucharka: Nasi przodkowie, jeszcze jak byłach dzieckiem, to nasi przodkowie godali: „wyglądosz jak bierdzko śmierć”. Ale żodyn nie wiedzioł gdzie to ta śmierć jest i jak ta śmierć wyglondo!!!…
Dziedziczka: Jeszcze się zawsze o śmierci bierdzańskiej mówi, ale zapominamy o tych legendach, o tych diabłach, które gdzieś tam kamienie nosiły na języku, czy na palcu…
Kościelny: Przecież ten kościół przechodziył różne koleje, był przecież i kościołem protestanckim, i był przebudowywany i był zamknięty, i był całkiem zaniedbany.
Ksiądz: Było ciemno w kościele, ściany pomalowane na zielono…
Cieśla: Bo do takiego kościoła jak nasz tutaj jest, to trzeba i proboszcza takiego który ma tom żyłke do budowy…
Ksiądz: Rozmawiałem z parafianami, różne były koncepcje. Spotkałem się wtedy z bardzo ciekawym człowiekiem. Już teraz można powiedzieć, że to co stało się w Bierdzanach, w dużej mierze jest zasługą artysty plastyka, pana Pawła Szneli z Bytomia. On, kiedy oglądnął kościół, kazał być bardzo ostrożnym. Nie godził się na proponowane wyjście, to znaczy: przemalowanie kościoła, wydeskowanie. Ale powiedział: oglądniemy dokładniej, poskrobiemy, może pod tą farbą będą jakieś obrazy.
Plastyk (SZNELA): Tam nikt nie wiedział, o tym że jest malarstwo. Wtedy. Jak, jak ten kościół na nowo został wprowadzony do kultu. Bo długi czas był tak strasznie zaniedbany, że od czasu do czasu pełnił tylko rolę jakiejś takiej może kaplicy cmentarnej nawet.
Ksiądz: Mniej więcej w tym czasie ukazała się Księga przysłów polskich i tam pod literą B było przysłowie: „Wyglądasz jak śmierć w Bierdzanach” i równocześnie odnośnik, że Lompa, badacz folkloru, w XIX wieku zanotował takie powiedzenie, znane również w okolicach Olesna, o śmierci bierdzańskiej. Rzekomo miało tam być jakieś ciekawe ujęcie śmierci.
Cieśla: Dawniej ludzie zawsze godali o tej bierdzańskiej śmierci, bo było i takie przysłowie: „Wyglądasz jak bierdzańsko śmierć” i to był znak, że tu w kościele powinny sie znajdować taki obraz.
Plastyk (SZNELA): Z tym odkryciem było tak – szukaliśmy śmierci bierdzańskiej – a szukaliśmy w niewłaściwym miejscu. Według wszelkich przesłanek polichromia powinna była być właśnie na zachodniej ścianie. Za organami. Dlatego, że jeszcze z początkiem XIX wieku organów nie było i polichromia tylko tam teoretycznie mogła się zachować.
Ksiądz: Kiedy pan Sznela sięgnął po scyzoryk i za organami zaczął drapać. I w pewnym momencie powiada: „widzi ksiądz, tu coś jest”.
Plastyk (SZNELA): Zaczęło się od małego paseczka i wyskoczyły dwie plamki. I była kwestia: sęk, czy oko?
Ksiądz: Było nas tam wtedy więcej. Podeszliśmy – rzeczywiście – Jakiś taki ciemny, czarny, mały punkcik, plama.
Kościelny: Pierwsze takie bardzo zadowalający efekt dla księdza Żagana było to, kiedy odsłonięte zostało pierwsze oko i to już tak wzruszyło nim takie wzrosło zainteresowanie, taka ciekawość tego księdza, że już temu nie dał spokój…
Plastyk (SZNELA): Szukaliśmy dalej i było więcej sęków, czyli ócz.
Kościelny: Tak, że z prawej strony, patrząc tutaj, z prawej strony było te oko od tego żołnierza, tam z tych… Tak wzięto i zrobiono znowu pas po lewej stronie, znowu dziesięciocentymetrowy i akurat tak szczęśliwie się złożyło, że na tym pasie dziesięciocentymetrowym były same twarze. I to dopiero zbudziło zainteresowanie.
Plastyk (SZNELA): W związku z tym poprosiliśmy konserwatora wojewódzkiego, żeby wyraził zgodę na to żeby zrobić sondażowe prace i tak się to w zasadzie zaczęło.
Ksiądz: I z tych odkrywek każdy już mógł być przekonany, że to polichromia warta odkrycia.
Plastyk (SZNELA): Pierwsze małe odkrywki były po lewej stronie organów, następne, w formie takiego jakby krzyża, po prawej stronie organów. No wtedy już było wiadomo, że cała ściana jest bardzo gęsto zamalowana. I przepiękne świecące kolory, temperowe malarstwo.
Ksiądz: Kiedy urząd konserwatorski zorientował się, że prace w tym kościele będą niesłychanie kosztowne, wycofał się z całej sprawy i na tych sondażowych odkrywkach miało się zakończyć. Ale to już było dla nas za późno. Parafianie, którzy zaczęli okazywać wielkie zainteresowanie dla całej sprawy, powiedzieli: przecież może sobie sami jakoś damy radę. Spotkaliśmy się, trochę przypadkiem z młodym małżeństwem konserwatorów po studiach, z państwem Wajdów. I ci potem, przez dziewięć chyba lat, co roku, zwłaszcza w czasie wakacji, przybywali, by prowadzić te prace.
Cieśla: Jak zaczli odkrywać, pokazało sie późniyj, że jednak są ciekawe obrazy. I stare. I tak zacli odkrywać.
Ksiądz: Nie wiedzieliśmy jeszcze o tym, że sufit, wszystkie zresztą inne ściany, a nawet drzwi, pokryte są malowidłami.
Dziedziczka: Trzeba byłoby wiedzieć jak każdy grosz z parafii, bo też wiem o tym, każdy grosik, każda złotóweczka, wszystko szło na remont tego, bo to się już ciągnęło na lata.
Kościelny: My, ludzie parafii tutejszej, my sie nie zdawali sprawy z tego, że, no, co tam, znaleźli, znaleźli, może coś tam bydzie, że przyjdzie do takiej sprawy, że aż tak będzie cenny, i tak pracochłonny, i tak długo to bydzie trwało…
Cieśla: To trwało, ze dziesięć… dziesięć lat tak to mogło trwać, zanim było całkiem odkryte.
Dziedziczka: Przecież dobrze wiecie, i pan Sznela dobrze wie, jak parafia… jak żyli ubogo, a wszystko się dawało na kościół. I powtarzam, że każdy grosz zebrany, ofiary, które ludzie dawali i to wszystko szło, do, no do kasy wspól… ofiarnej, które to pieniądze od razu były wydawane na te prace.
Ksiądz: Bardzo pomogła w stworzeniu właściwej atmosfery wizyta biskupa. Bierzmowanie z biskupem Alfonsem Nosolem. Kościół cały rozgrzebany. Rozstawione rusztowania. Biskup wdrapał się na chór i wyraził swój podziw. I to był też moment – ludzie zrozumieli, że to co się robi w ich świątyni, ma wielką wartość. Bo… to na samym początku nie było przyjęte tak życzliwie. Były też głosy: Może należało zrobić tak jak chcieliśmy na początku. A teraz… – przecież, gdy trzeba było w ciągu roku kilkanaście razy przenosić prymitywne nasze rusztowania, na pewno nie podobało się to na początku niektórym ludziom.
Kucharka: No bo nikt niy wierzył ize… azetakie coś idzie zrobić, niy? No przeciysz to niy jest takie proste to wynalyźć! To piyrsze malowidło, to z tym ludzie byli zwątpieni. Ale co z pracą, to, to każdy sie zgodził przecanś z tym!
Dziedziczka: Pracowali rzemieślnicy, ludzie doświadczeni, starsi, mądrzy ludzie, którzy umieli…, a równocześnie pracowały dzieci, młodzież zgrupowana w kole takim przy księdzu. I ta młodzież przychodziła i wykonywała prace drobne takie, ale dużo tych robót.
Ksiądz: Ja też cieszyłem się, kiedy mogłem zeskrobywać powłoki kilku farb, no i odsłaniać coś, co robiło na ludziach wrażenie…
Kucharka: Pomogali i ksiądz i ludzie, no… bo to boł przecańś nasz kościół, niy? Czamu ludzie niy mieli pomogać?
Ksiądz: Trzeba wspomnieć o znakomitych ludziach: nieżyjący niestety już Mateja, cieśla, trochę stolarz…
Cieśla: A tu było bardzo dużo co trzeba było wymienić drzewa, bo było próchno, niy? To było kupa roboty i to był fachowiec tyn pan Mateja, że….
Kościelny: Żeby mogła ży… jesceby była pomiędzy nami pani Wiktoria Przybyła, ona bardzo dużo pamiętała, nieboszczyk Krawiec, żeby teraz tu był, Wincent Kulawik… To byli ludzie którzy cały czas byli zżyci z tym kościołem, którzy tu każdą pracę która tu była przy pracach konserwatorskich, oni tu byli zżyci z tym.
Ksiądz: No i muszę też powiedzieć, że nigdy nie zabrakło pożywienia. Uważali że to jest ich obowiązkiem, by swoich, jak mówili, artystów, konserwatorów, po prostu żywić i szanować. Ale nie im było dane odkrycie tej śmierci w Bierdzanach o której wspomina Lompa. To odkryłem rzeczywiście ja. Zaopatrzony w skalpel, to był właśnie ten podstawowy przyrząd, podstawowe narzędzie, którym posługiwaliśmy się przy odkrywaniu, pracuję tym skalpelem, ukazuje się kość… Od razu przypuszczałem że tu będzie ten szukany kościotrup, ta śmierć bierdzańska. Uradowany i przejęty, pobiegłem na probostwo. Akurat odpoczywali konserwatorzy, była to pora gdzieś koło południa… i krzyczę: „Mamy!” Wszyscy wiedzieli o co chodzi. Wieść się rozniosła jeszcze tego samego dnia, przyszło sporo pomocników pracowaliśmy prawie do dwunastej w nocy. Odsłoniliśmy, rzeczywiście: kościotrupa, to znaczy tę śmierć, która stanęła przy bogatym człowieku, który liczył srebrne i złote pieniądze i powiedziała: „Dość, oto ja przyszłam po ciebie” Tak doszło do odkrycia tej śmierci w Bierdzanach.
Kucharka: I teraz już wszyjscy wiedzom gdzie to ta bierdzko śmierć jest i jesteśmy mu bardzo wdzięczni że on sie tak tako robota wzion i taki talynt mioł ta robota zrobić!
Ksiądz: Trudno było po prostu od tego odejść. Człowiek chciał wiedzieć – co to – co to jest!
Plastyk (SZNELA): Okazało się, że to jest to malarstwo wysokiej klasy. Że to nie jest malarstwo wiejskiego malarza. Ogromnie, ogromnie dramatyczne, i kompozycje są tak… i w dodatku jeszcze oblatane w piśmie świętym.
Ksiądz: Tak, to jest tak zwana biblia ubogich.
Plastyk (SZNELA): Biblia pauperum.
Ksiądz: Tak. Ludzie którzy byli niepiśmienni, oni wchodząc do kościoła w obrazach widzieli przestawione główne prawdy wiary, Tak. Od początku do końca, akurat stoimy przy obrazie „Stworzenie świata”.
Plastyk (SZNELA): Stworzenie świata i rozdzielenie nieba i ziemi i światła i wody. W jednym obrazie. Po stworzeniu świata, pierwsze – stworzenie raju po prostu, z centralnym drzewem świadomości, no i w ciągu dalszym od razu idzie do stworzenia człowieka. Stworzył Adama, stworzył Adama i widząc, że Adam jest samotny, wziął się Pan Bóg do stworzenia Ewy. Niestety, ten fragment nam brakuje, bo w czasie kiedy ta polichromia była jeszcze przykryta przemalunkami, wycięto w tym miejscu okienko. Na pewno bardzo potrzebne, ale troszeczkę zmarnowało nam kompozycję. I tak się ciągnie dalej. Po przeciwległej stronie, to nie jest płaska dewocja, tylko po prostu, to jest, to jest radość, w tych kolorach i nawet w tych scenach to jest i nawet ten grzech chol… jest taki, jakiś taki z dziwną urodą! Ten grzech w raju!… To człowiek malował który, który wiedział co maluje przecież, on musiał mieć ogromną wiedzę.
Ksiądz.: Ciekawe te kozy z zakręcanymi rogami…
Plastyk (SZNELA): No tam są słonie, koniki, nosorożec też tu gdzieś jest jeszcze. Ten człowiek który to malował, miał bardzo wielką wiedzę. Zaczął od stworzenia świata, do śmierci człowieka. U góry od ostatniej wieczerzy aż do pochówka Chrystusa, a raczej do grobu Chrystusa i trzech Marii u grobu. A na stropie – po prostu niebo. A tam ta część, prezbiterium z kolei, jest mariologiczna, Salve Regina.
Ksiądz: To nie jest przypadkowe nagromadzenie obrazów, ale w streszczeniu najważniejsze prawdy wiary zostały umieszczone na ścianach i na suficie tego kościoła.
Kościelny: Teraz już jest wszystko skończone, teraz tylko trzeba pilnować tego… To co się da to konserwować, żeby, no i… żeby utrzymać to w takim porządku jak najdłużej, tak jak to jest, żeby tego, znowu sie coś z tym nie stało… No bo… to są przecież kolosalne pieniądze, a… dzisiaj w tej parafii to już… tych ludzi, nos już jest tak mało, że my… jakby nom teraz prziszło jeszcze roz coś takiego zrobić, to my nie som w stanie tego zrobić jus. Większa część młodych rege.. generacji wyjechała na Zachód, starzy ludzie wymarli, no, a ci co teraz jesce zostali, no… to już i nas jest garstka, już nie ma tego co było kiedyś… Tu kiedyś był pełny kościół… a dzisiaj…?
Dziedziczka: Wiem że dużo wyjechało. No, ja nie znam wszystkich którzy wyjechali…, ale dużo jeszcze tej młodzieży widzę… […]
Kościelny: No, tak, oni wracają… Wszyjscy wracają. Wracają i każdy tylko przyjedzie i zdjęcie zrobi. Każdy się chce pochwalić tym, co tu jest…. Tu jest się czymś pochwalić… I tu jest na co popatrzeć i… Tu przecańś jak dojść do tyłu… do swoich przodków, to mogom powiedzieć, że tu mieszkali ludzie, którzy coś robiyli, którzy coś mieli, co mogom coś na temat tego kościoła opowiedzieć […].
No bo, no bo, jak tu, jakby tu powiedzieć: tu ludzie som pracowici, chcą coś mieć, jeżeli się do czegoś dąży, jeżeli jusz doszło do tego, że ten kościół tu… doszło do tego malowania, doszło do tej polichromii, to napewno ani jeden ze wsi nie powiedział: nie pójdę, nie będe robiyoł, nie dam grosza na to. Każdy był zainteresowany, każdy dzisiaj może powiedzieć: i tu jest cząstka mego życia, tu jest cząstka mojego grosza, tu jest cząstka mojej pracy, którą włożyłem dla tego kościoła! I tym sie może chlubić. Bo co więcej mu zostało?…
________________________________________________________
(C) 1991-2010, Antoni Halor


